Pod żaglami

W dniu 31 maja 2019 roku w Zespole Szkół Elektronicznych w Lublinie odbył się finał X edycji Wojewódzkiego Konkursu Marynistycznego: „Z piosenką pod żaglami”. Organizowanego pod honorowym patronatem Lubelskiego Kuratora Oświaty.

W kategorii literackiej I miejsce zajęła Anna Gotowicka z klasy VII b za wiersz „Przybyliśmy do portu.. ”, a II miejsce zajęcia Natalia Paradowska, uczennica klasy III d gimnazjum, za opowiadanie „Gorycz nadziei”. W kategorii plastycznej laury zdobyły Katarzyna Anna Lendzion, uczennica klasy VIII c, Patrycja Frankowska z klasy VII d oraz Klaudia Marecka, uczennica klasy III b gimnazjum. Młodymi artystkami opiekuje się pani Maria Perzyńska – Kusiak.

***

Przybyliśmy do portu

chwila odpoczynku

wyładunek, załadunek

i znów w rejs

dni, tygodnie, miesiące, lata

i znów na morze

i znów w dal

ludzie na brzegu

stoją i patrzą

lądu stałego

nie jest nam żal

Anna Gotowicka

„Gorycz Nadziei”

Piasek bezlitośnie przyklejał się do nóg, a on szedł. Zlany potem od stóp aż po końcówki zakurzonych włosów. Podążał prosto, przed siebie, a w jego głowie kłębiła się tylko jedna myśl. Tylko jeden cel. Jedno zdanie. “Muszę zobaczyć morze.”.      Słońce zaczęło powoli zachodzić za widnokrąg, a księżyc wychodził. Zbliżała się noc. Zmęczony ciągłym marszem chłopak usiadł na gorącym piasku i przymknął oczy. Księżyc przesuwał się coraz wyżej, a na granatowym niebie pojawiało się coraz więcej gwiazd. Otworzył oczy i spojrzał w górę. Lubił obserwować gwiazdy. Jego ojciec był astronomem i podróżnikiem. Zawsze w bezchmurne noce szli na pole za domem, kładli się razem na zieloną trawę i patrzyli w nocne niebo. Cykanie świerszczy.. głos ojca.. Tak bardzo mu tego wszystkiego brakowało. W środku czuł pewnego rodzaju pustkę.          
A teraz? Nie ma przy nim ojca, nie ma świerszczy, nie ma głosu matki, która kazała im wracać do domu, a jest tylko gorący piasek i on,  jeden, sam, przepełniony strachem o każdy dzień. Sam, jak palec wśród piaszczystej krainy. Owinął się szczelnie okryciem, podkurczył nogi i zasnął. Sen przedstawiał marzenie, że w końcu, pomimo wyczerpania, cierpienia, zmęczenia psychicznego, dotarł tam, gdzie chciał dotrzeć, czyli do morza.     Wszelkie zmartwienia zeszły na dalszy plan. Zaczął biec w kierunku fal. Chłodna woda obmywała mu poranione stopy. Był szczęśliwy. Nabrał wodę w dłonie i obmył twarz. I wtedy. Wtedy czar prysnął. Obudził się. Wrócił do chłodnego poranka. Słońce witało go ze wschodu. Wokół pełno było piasku. Cicho westchnął i przetarł oczy. Wpatrywał się w błękitne niebo. Żadnej chmury, tylko złote słońce.

Wstał i znowu zaczął iść przed siebie. Gdy zaczęło mu burczeć w brzuchu, zignorował głód. Szedł dalej przed siebie lekceważąc dolegliwość. Rozglądał się wokół. Może dostrzeże coś wartego uwagi. W pewnym momencie zauważył, że coś błyszczy się w blasku słońca. Zaczął biec w tym kierunku. Rozkopywał wyschniętymi dłońmi złocisty piasek, aby wydobyć przedmiot. Po chwili trzymał w rękach zaśniedziały sekstant.

W pewnej chwili usłyszał głos. Głos na pustyni? Dziwne. Był niemalże pewny, że jest tutaj zupełnie sam. W tej chwili, gdy tak rozmyślał, ktoś złapał go za ramię. Odwrócił się i zobaczył  przed sobą nieznajomego.  Jego niebieskim oczom ukazała się postać, której długie włosy  zlewały się z barwą piasku, opadały mu na spaloną słońcem, wycieńczoną twarz wędrowca pustyni.

***

Minęło już kilka godzin, od spotkania młodych podróżników. Słońce znowu zaczęło powoli zachodzić za widnokrąg i  noc zaczęła zalewać srebrne światło księżyca. Przy ognisku, którego blask rozpraszał mrok i pustynne strachy. Syn astronoma wyciągnął sekstans, który oddała mu pustynia i oglądał mechanizm.

– Jak dobrze byłoby móc z tego skorzystać- powiedział zamyślony. – Niestety mechanizm jest zepsuty. – Pokaż to.. –odparł chłopak, po czym wziął przyrząd do ręki.
Przybysz zaczął uważnie oglądać urządzenie
-Co to w ogóle jest?
-To jest sekstans, pozwala określić kierunek, ale ten jest zepsuty – odrzekł syn astronoma.
– Mój dziadek był zegarmistrzem, pokaż, może coś poradzę.
W świetle dogasającego ogniska obaj pochylili się nad urządzeniem. Przybysz początkowo patrzył zafrasowany, a potem szeroko się uśmiechnął.
W pewnej chwili, dziesiątego dnia wędrówki z użyciem sekstansu, syn astronoma , gdy milczenie między nimi było coraz bardziej irytujące, odezwał się.
– Czy Ty też to słyszysz?
– Co miałbym słyszeć na pustyni?  Chyba tylko szum piasku i wycie wiatru.- wzruszył ramionami drugi podróżnik. –Myślę, że nie naprawiłem sekstansu i tylko bez sensu błądzimy po piaskach.
Ale chłopak już go nie słuchał, bo zaczął biec przed siebie..
– Jeszcze cztery.. Trzy.. Dwie.. Jestem blisko.. Czuję to.. Morze.. Morze.. Morze!
Nie można go było zatrzymać,  z każdą minutą jego twarz zmieniła wyraz. Początkowe zmęczenie przemieniło się w wielką radość. Jednak.. Nie trwała ona zbyt długo.
Syn astronoma stanął, jak wryty. Wpatrzony w wydmy sposępniał.
– Gdzie jest moje morze.. Przecież.. Ja słyszałem.. Ty też słyszałeś.. Ten szum.. Było czuć ten zapach.. Było..  Wszystko na to wskazywało.. Przecież…

Natalia Paradowska